poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział dziewiąty.

-Przecież miałeś… - ze zdumieniem wpatrywała się w mężczyznę
-Nie cieszysz się, że przyjechałem?
Nie odpowiadała na jego pytanie przez dłuższą chwilę, więc kontynuował:
-Odwołali mój lot.
-Przykro mi. To straszne nie móc spotkać się z rodziną na święta.  – posmutniała. Czuła, że naprawdę mu współczuje
Uśmiechnął się blado.
-Twoja mina była bezcenna, chociażby dla niej było warto tu przyjechać – zaśmiał się radykalnie zmieniając temat
-Żart ci się wyostrzył, widzę. – skwitowała – Skąd wiesz, gdzie mieszkam? –dodała po chwili
-Mam swoje sposoby. Trochę uroku osobistego, trochę znajomości i wszystkiego można się dowiedzieć.
-Czyżby twoim źródłem informacji była pewna kobieta o imieniu Antonina? –spytała prawniczym tonem
-Antonyna – powtórzył – Ciężkie do wymówienia imię – wymigiwał się od odpowiedzi
-Wiedziałam – uśmiechnęła się pod nosem
-Nie wątpię, jesteś inteligentną dziewczyną – drażnił się z nią
Popatrzyła na niego i wybuchła śmiechem. Czuła się wyjątkowo dobrze w jego towarzystwie. Niewątpliwie tak dwójka miała się ku sobie. Zdawało się, że tylko sami zainteresowani próbują odwlec moment, w którym przyznają się do tego. Zupełnie, jak para zakochanych nastolatków niemających doświadczenia w sprawach sercowych. Mogłaby spędzić z nim każdą sekundę swojego życia. Czy tego właśnie chciała? Czy tego właśnie chcieli?
Zapadła chwila ciszy. Milczeli wpatrzeni w siebie. Nie krępowali się, nie peszyło ich to. Powoli, te chwile stawały się codziennością, rutyną. Potrzebowali czasem odpocząć, wyciszyć się. Nagle wstał z krzesła i przybliżył się do dziewczyny. Chwilę potem odległość między nimi zmniejszyła się do paru centymetrów. Niemal czuli swoje oddechy na skórze. Zobaczyła, jak na jego twarzy maluje się lekki, zadziorny uśmiech zadowolenia. Nie mogąc wytrzymać błękitnego, przenikliwego spojrzenia mężczyzny skierowała swój wzrok na podłogę. Poczuła, że pod jej policzkami ktoś rozpalił ogień. Może nawet znalazł się szaleniec, który zrobił to w sercu… Złapał jej podbródek i delikatnie uniósł twarz blondynki ku górze. Przyglądali się sobie w zupełnej ciszy. Szczęśliwi, może tylko lekko zawstydzeni nową sytuacją. Wyraźnie czuła zapach jego perfum, w wyniku, czego już nie pierwszy raz traciła zmysły. A może to wina jego niezwykle bliskiej obecności? Przeszywającej głębi błękitu w jego oczach? Uśmiechu, w którym była zakochana? Który sprawiał, że jej nogi robiły się jak z waty? Uczucia bezpieczeństwa towarzyszącego jej zawsze, gdy znajdowała się w jego towarzystwie? Zobaczyła, jak pochyla swoją twarz. Poczuła jego ciepły oddech na swojej skórze, a zaraz potem delikatny pocałunek, który złożył na czubku jej głowy. Zaśmiał się widząc zdziwienie na twarzy dziewczyny. Odszedł kawałek, po czym krzyknął wesoło:
-Jemioła!
-Słucham?
-Popatrz w górę. – wskazał palcem sufit
Faktycznie, nad miejscem, gdzie przed chwilą stali widniała roślina, z którą związana była jedna z świątecznych tradycji.
-Jesteś niesamowity, wiesz? – zaśmiała się
-O, tego jeszcze od ciebie nie słyszałem! – wtórował jej
-Musisz wyjaśnić mi jeszcze jedną rzecz.
-Służę pomocą – ukłonił się niczym paź przed swą królową –Jeżeli chcesz zapytać, o cokolwiek, co miało związek z moim przyjazdem tutaj, to wiedz, że odpowiedzią jest Toska – dodał z trudem wymawiając imię przyjaciółki
-Chyba muszę z nią poważnie porozmawiać.
-Też myślę, że wypadałoby podziękować  –  wyraźnie uniósł kąciki ust ku górze
-Pewność siebie bywa zgubna, wiesz? – powiedziała ,po czym wyszła z pokoju gestem zachęcając, by mężczyzna poszedł za nią
Ledwie znaleźli się w kuchni, a już usłyszeli głos gospodyni.
-Zapomniałam powiedzieć, że masz gościa – puściła oczko w kierunku dwumetrowego towarzysza swojej córki
-Za długo cię znam, by w to uwierzyć, mamo. Swoją drogą, całkiem nieźle to uknuliście.
-Gdyby przyjechał do mnie, to bym nie narzekała – zaśmiała się serdecznie – Niestety do mnie już tacy nie przychodzą.
-Tata ci nie wystarcza? – wtórowała jej
-Komu nie wystarczam? – usłyszała dobrze znany jej głos, po czym pobiegła, by wtulić się w ramiona swojego ukochanego taty
-Nareszcie mogę zobaczyć moją córkę! Witaj w domu kochanie – posłał jej ciepłe, ojcowskie spojrzenie – Widzę, że nie jesteś sama – podejrzliwie przypatrzył się gościowi
-To jest Matthew, mój kolega – wytłumaczyła, gdy mężczyźni podali sobie dłonie
-Tak to się teraz nazywa? – zaśmiał się – Popatrz, Asiu, jak się czasy zmieniają.
-My naprawdę … - nie dokończyła, gdyż przerwał jej
-Nie tłumacz się, nie tłumacz. Tylko powiedźcie, kiedy mam zacząć zbierać pieniądze na ślub i wesele.
Popatrzyła, na Matta, lecz nie uzyskała wsparcia w jego osobie, bo ten stał wyraźnie rozbawiony całą sytuacją. Była pewna, że ostatkami sił powstrzymuje się, by nie potwierdzić ich zaręczyn albo nie powiedzieć czegoś równie głupiego, co utwierdziło by rodziców w przekonaniu, że są razem.
-Pamiętam, jak Iza ciągle oglądała mecze siatkówki i mówiła, że bardzo lubi tego Andersona, a tu proszę! Życie bywa przewrotne – wtrąciła się jej rodzicielka
Nie wytrzymał. Śmiech mężczyzny rozniósł się po całym domu, wprawiając innych w równie wesołe nastroje. Zginał się w pasie, a jego twarz przybrała czerwony odcień.
-Już się tak nie ciesz, że cię lubię – próbowała uspokoić mężczyznę
-Przecież ja to doskonale wiem – puścił jej oczko
Pokręciła tylko głową i zwróciła się do matki:
-Jestem gotowa do pomocy, tylko powiedz mi co mam robić.
-Teraz musisz zajmować się swoim gościem, ja sobie poradzę. Pokaż mu miasto. Założę się, że nigdy wcześniej nie był we Wrocławiu.
-Niestety nie, a miasto wydaje się być niezwykle piękne – wtrącił zaraz po słowach kobiety
Parę minut później przechadzali się zaśnieżonymi, wrocławskimi ulicami podziwiając zabytki i podśmiewając się z wiecznie goniących za czymś ludzi. Dotarli na most, gdzie tysiące zakochanych par zawiesza kłódki na znak swojej wiecznej miłości.
-Często przychodziłam tu z koleżankami – zaczęła
-A nie z kolegami? – przerwał jej
Posłała mu pełne powątpiewania spojrzenie jednocześnie uśmiechając się lekko, po czym kontynuowała:
-Marzyłyśmy, że kiedyś przyjdziemy tu z mężczyzną, z którym będziemy chciały spędzić resztę życia i zawiesimy swoją, własną kłódkę.

Nic nie odpowiedział. Myślał tylko nad czymś, uparcie wpatrując się w nieruchomy punkt przed nim. Popatrzyła na niego i mimowolnie zaczęła zastanawiać się, czy on jest tym mężczyzną, z którym chciałaby zawiesić tutaj ich własną kłódkę przyrzekając jednocześnie, że miłość, jaką się darzą będzie trwała na wieki…

piątek, 14 lutego 2014

Rozdział ósmy.

Nim się spostrzegła minęło parę miesięcy. Wielkimi krokami zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Uwielbiała ten czas w roku. Zawsze niecierpliwie czekała na tych parę grudniowych dni. Choinki w sklepach, ozdoby do kupienia, wszystko zwiastowało nadejście świąt, nawet pogoda. Biały puch pokrywał rzeszowskie ulice tworząc niezwykłą atmosferę. Jak, co roku planowała wyjechać do rodzinnego miasta, by tam spotkać się ze swoją rodziną. Tęskniła za rodzicami i młodszym bratem. Nie mogła doczekać się momentu, gdy ich znów zobaczy. Tośka też wyjeżdżała, lecz na dłużej. Jej mama  żartując zagroziła nawet, że jeżeli nie pojawi się w domu to wydziedziczy ją. Pewne było, że nie zobaczą się przez jakiś czas. Mimo wszystko cieszyła się, bo wiedziała, że muszą spędzić trochę czasu z bliskimi. Właśnie skończyła pakowanie, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
-Good morning – uśmiechnął się zadziornie – Masz ochotę na spacer?
-Tylko się przebiorę i możemy iść.
Szybko pobiegła do swojego pokoju. Lubiła ich wspólne wyjścia. Nigdy nie protestowała, gdy przychodził po nią i proponował jej spacer. Szczególnie teraz, zimą. To zdecydowanie ulubiona pora roku dziewczyny. Zawsze zachwyca się krajobrazem końcowych i początkowych miesięcy roku.
-Możemy iść – powiedziała jakiś czas później
Godzinami przechadzali się rzeszowskimi ulicami, rozmawiając o wszystkich ważnych dla nich sprawach. Dużo opowiadali o swoich bliskich.
-Tęsknisz za nimi?  - spytała
-Jak każdy inny za swoją rodziną.
-Żałowałeś kiedyś, ze poświniłaś się karierze sportowej?
-Wiele razy. Teraz wiem, to moja droga życiowa, dobrze wybrałem. Chyba dorosłem.
-Musiałeś zrobić to bardzo wcześnie. – skwitowała
-Nie było tak źle, jak się wydaje. – posłał jej pokrzepiający uśmiech
-Wyjeżdżasz na święta do Stanów?
-Mam takie plany. Chodź, napijemy się czegoś gorącego – ruchem głowy wskazał na małą kawiarnię, którą akurat mijali
Zgodziła się bez wahania. Zimno przeszywało całe jej ciało. Nie była pewna, czy nie odmroziła nóg. Kawiarenka okazała się być prawdziwą ostoją. Przytulne wnętrze utrzymane w odcieniach beżu zdawało się jeszcze bardziej ogrzewać. Usiedli przy jednym ze stolików. Przez chwilę obserwowała ludzi przechodzących za oknem. Nagle zdała sobie sprawę, że mężczyzna przygląda się jej.
-Coś się stało? – spytała lekko oszołomiona
-Nie – uśmiechnął się – Ładnie wyglądasz, gdy jesteś zamyślona.
Lekki rumienieć pojawił się na jej policzkach. Zakryła twarz włosami, lecz za chwilę odkryła ją musząc złożyć zamówienie.
Siedzieli rozmawiając i popijając gorącą czekoladę. Nim się spostrzegli minęła kolejna godzina. Dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Wiedzieli, że mogą rozmawiać praktycznie o wszystkim. Zdecydowanie nie byli sobie obojętni.
-Dziękuję za mile spędzony czas, ale muszę już iść. Dokończę pakowanie i jutro rano wyjeżdżam.
-Odprowadzę cię. – odpowiedział
Zapłacił za gorące napoje i wyszli z kawiarni. Niedługo potem znaleźli się pod blokiem dziewczyny.
-Wesołych świąt – uśmiechnęła się promieniście
-Nawzajem – przytulił blondynkę
Była lekko zaskoczona jego zachowaniem, chociaż przyzwyczaiła się do bezpośredniości mężczyzny. Wypowiedziała jeszcze krótkie: „cześć” i zniknęła za drzwiami.
                                                               ***
Kilka godzin podróży dawało się we znaki. Kierując się w stronę rodzinnego domu wlokła za sobą małą walizkę, co nie było wcale takie proste, jak się wydaje. Biały puch pokrywający chodniki zdecydowanie utrudniał postawione przed blondynką zadanie. Wreszcie stanęła przed dobrze znanymi jej drzwiami. Wchodząc do ukochanego mieszkania poczuła zapach świątecznych potraw. Łapczywie czerpała kolejne hausty powietrza, delektując się niezwykłym aromatem. Od razu zrobiło jej się cieplej na sercu. Ledwie, co weszła do domu, a już czuła wszech obecną atmosferę miłości. Właśnie za to kochała święta.
-Izunia! – usłyszała radosny krzyk rodzicielki
Była kobietą średniej budowy ciała i średniego wzrostu. To po niej Iza miała jasne włosy i przenikliwe brązowe oczy.
-Cześć mamo- uśmiechnęła się jednocześnie tonąc w uścisku
-Jesteś głodna? Chcesz się czegoś napić? Jak podróż? Udała się? Co u ciebie? Jesteś zdrowa? – zaczęła szereg pytań
-Wszystko w porządku, zaraz zabieram się do pomocy. Gdzie tata?
-Poszedł do sklepu. Ucieszy się, jak zobaczy swoją córeczkę. Nie mógł się doczekać. – zaśmiała się
-Też tęskniłam. - odpowiedziała
Skierowała się na górę, do swojego pokoju. Znała na pamięć każde skrzypnięcia schodów,  każdą rysę i ledwo widoczną plamę. Spędziła tu całe swoje życie. Przeżywała pierwszą miłość, pierwsze rozstanie. Wylała w tym domu litry łez i posłała miliony uśmiechów. Wspomnienia stawały się żywe, gdy kroczyła wśród dobrze znanych jej ścian. Otworzyła drzwi i chwilę potem przekroczyła prób swojego pokoju, prawdziwej ostoi. Złapała haust powietrza i przeciągnęła się. Ściany pokrywała żółta farba, a na drzwiach nadal wisiało mnóstwo plakatów, na których widnieli jej idole. Przez pierwszych parę chwil była tak zafascynowana, że nawet nie zauważyła tego, co niedługo potem wprawiło ją w osłupienie.
-Co Ty tutaj robisz? – spytała oszołomiona, gdy udało jej się wydobyć, chociaż słowo
-Mnie też miło cię widzieć tego grudniowego dnia.
-Pytam poważnie.
-Tak też odpowiadam.
Siedział na JEJ krześle, w JEJ pokoju.
Dlaczego mimo to nadal myślała tylko o uśmiechu, którym ją teraz obdarzał?
Uśmiechu, w którym była zakochana.
Jak w nim.
A teraz zupełnie nie wiedziała, co się dzieje.



sobota, 1 lutego 2014

Rozdział siódmy.

Dochodziła siódma. Nie mogła spać. Ciągle myślała o powrocie Michała oraz zachowaniu Matta. W odróżnieniu od pierwszej wiadomości, dzięki tej drugiej nie mogła przestać się uśmiechać. Czuła się, jak zakochana nastolatka. Dopiero teraz potrafiła się do tego przyznać. Przestała oszukiwać samą siebie. Nikłe, poranne światło wpadało do jej pokoju. Wpatrywała się w świat zza oknem, jakby oczekiwała, że właśnie tam znajdzie odpowiedź na każde dręczące ją pytanie. Nagle przypomniała sobie, że to już dziś ma przyjechać jej najlepsza przyjaciółka. Wyskoczyła, jak oparzona z łóżka czując jednocześnie ogromną ulgę. Nareszcie będą mogły szczerze porozmawiać. Cześć jarzma, z którą zmaga się jedna przejdzie na drugą. To właśnie przyjaźń.
Szybko zjadła małe śniadanie, po czym zaczęła sprzątać mieszkanie. Parę godzin później, kiedy kilka złączonych ze sobą pomieszczeń wyglądało względnie dobrze postanowiła wybrać się na zakupy. Chciała przygotować coś dobrego do jedzenia. Lubiła gotować, szczególnie dla bliskich jej osób. Wyszła z domu. Ciepłe, wrześniowe słońce ogrzewało jej twarz. To ostatnie dni, kiedy mieszkańcy Rzeszowa mogli się nim nacieszyć. Czas nie znał litości. Lato ustąpiło jesieni. Sprawy, którymi ludzie żyli wczoraj, dziś są już nieważne. Wczorajsi bohaterowie nie istnieją. Delikatne podmuchy wiatru owiewały jej dłonie i policzki, których dotykał parę dni temu.  Wciąż nie mogła pozbyć się uczucia dreszczu, który wtedy przewędrował przez całe jej ciało. Tymczasem on wyjechał do Gdańska grać tam kolejny mecz. Było jej to na rękę. Miała czas, by wszystko przemyśleć. Niby rozmawiali przez telefon, ale wciąż nie wiedziała, czy potrafiłaby spojrzeć mu w oczy, tak jak wcześniej. Udawać, że nic się nie stało, że nie zrodziło się między nimi żadne uczucie. A może tym małym gestem zamknął pewien rozdział? Nie wykluczała tego. W zasadzie tylko czekała, aż wróci. Ciekawiło ją, jak on się zachowa. Jedno wiedziała na pewno. Nic już nie będzie takie samo. W głębi serca, jednak cieszyła się z tego powodu.
Wróciła do domu. Nałożyła na siebie ulubione dresy, a włosy związała w koński ogon. Wzięła się za krojenie warzyw. W rytmie ulubionej muzyki wszystko wychodziło lepiej. Nawet czas do przyjazdu przyjaciółki nie dłużył się jej tak bardzo. Punktualnie o czternastej włączyła telewizor, by obejrzeć mecz jej ukochanej drużyny. Przegrywając paluszki przeżywała kolejne akcje. Niedługo po wygranym spotkaniu usłyszała dzwonek swojego telefonu.
-Gratuluję! Świetne spotkanie.
-Thanks – odezwał się dobrze jej znany głos – Toska wróciła? – dodał lekko przekształcając imię przyjaciółki
-Jeszcze nie, ale zaraz jadę na lotnisko
-Nie wiem, czy będziesz teraz mną zainteresowana, ale jutro wracam i pomyślałem … - nie dokończył, gdyż przerwały mu wesołe okrzyki kolegów :  „Zabierz ją na randkę” , „Kiedy się jej oświadczysz?”, „Dostanę zaproszenie na ślub?”. Dziewczyna nie mogła pohamować śmiechu. Szczególnie wyobrażając sobie minę mężczyzny.
-Przepraszam za nich, są niereformowalni – odpowiedział rozbawiony
-Nie ma, za co, wiem o tym – wtórowała mu
-W takim razie do jutra.
-Do zobaczenia.
Zaraz po wypowiedzeniu tych słów zaczęła szykować się do wyjścia. Pół godziny później czekała już na lotnisku. Widziała, jak samolot, którym miała przylecieć Tośka ląduje w wyznaczonym do tego miejscu. Nie mogła doczekać się, aż ją zobaczy. Znały się od dzieciństwa, wiedziały o sobie praktycznie wszystko, a nadal miały mnóstwo tematów. Dokładnie pamiętała, jak trudno było im się pożegnać rok temu, gdy Tośka wyjeżdżała do Francji. Iza czekała tylko na ciekawe opowieści swojej przyjaciółki. 
-Izka!- krzyknął ktoś niezwykle głośno. Tak, to zdecydowanie ona.
Odwróciła się, by ją zobaczyć. Tośka była szczupłą brunetką o lazurowych oczach. Miała na sobie ciemne jeansy i szarą bluzę z kapturem. Nic się nie zmieniła, jak zwykle roześmiana, pełna energii. Taką ją zapamiętała.
-Tośka! – krzyknęła, by chwilę potem serdecznie przytulić przyjaciółkę- Nic się nie zmieniłaś – dodała pospiesznie
-Ty też – uśmiechnęła się  –Chociaż z tego, co mówiłaś przez telefon to w twoim życiu nieźle namieszał pewien dwumetrowiec, prawda?
Blondynka zarumieniła się lekko i skierowała swój wzrok na ziemię.
-Oj, Izka, Izka. Dobrze wiesz, że nic nie ukryjesz. Poza tym dobrze wiem, że masz problemy z okazywaniem uczyć. Nic to, mogę robić za swatkę – wypowiedziała śmiejąc się serdecznie
-Lepiej opowiadaj, co u ciebie.
-Francja jest niesamowita, ale cieszę się, że nareszcie wróciłam do domu.
-Poznałaś tam kogoś? – charakterystycznie poruszyła brwiami
-Moje życie towarzyskie nie jest tak ciekawe, jak twoje, przykro mi.
Dziewczyna pokręciła tylko głową. Przez jakiś czas nie mówiły nic. W zasadzie dopiero, gdy przekroczyły próg ich wspólnego mieszkania znów podjęły rozmowę. Przy wspólnej kolacji opowiadały, o tym, co wydarzyło się w ich życiu przez miniony rok. Tośka nieustannie próbowała wyciągnąć od Izy jakiekolwiek informacje o Andersonie, jednak ta pozostawała nieugięta.
-No proszę, moja przyjaciółka rozkochała w sobie jednego z najprzystojniejszych mężczyzn na świecie – podjęła kolejną próbę
-Bez przesady – machnęła lekceważąco ręką
-Nie rozumiem tylko, dlaczego ukrywacie przed sobą, co czujecie– kontynuowała nie zważając na kolejną próbę uniknięcia tematu
Blondynka zamilkła. Nawet nie, dlatego, że nie chciała rozmawiać na ten temat, wręcz przeciwnie. Po prostu nie znała odpowiedzi na postawione pytanie.
-Kochasz go i dobrze wiesz, że on czuje to samo do ciebie.
-Może tego właśnie się boję? – spytała rozdrażniona – Jeżeli on nie odwzajemnia moich uczuć?
-Jesteś ślepa, czy głupia?
-Wielkie dzięki – naburmuszyła się – Michał wraca – dodała chwilę później
-Mam nadzieję, że go zlekceważysz.
-Podobno chce, żebyśmy do siebie wrócili. Co jeśli nie da mi spokoju?
Szatynka popukała się w głowę lecz chwilę potem przytuliła przyjaciółkę i by choć trochę poprawić jej humor dodała:
-Przecież to ty masz swojego własnego dwumetrowego ochroniarza, nie on, prawda? – po tych słowach obie wybuchły serdecznym śmiechem